MALI MĘŻCZYŹNI ADAM KRUK
Najnowszy film Iry Sachsa nie jest, co sugerować mógłby tytuł, ekranizacją powieści Louisy May Alcott „Mali mężczyźni” z 1871 roku, ma jednak w sobie coś staromodnego. Choć fabuła rozgrywa się współcześnie, z łatwością można by ją cofnąć o dowolną liczbę dekad, opowiada bowiem o rzeczach ponadczasowych: konflikcie tragicznym, przyjaźni, pieniądzach. Wypadki mają miejsce w Nowym Jorku, którego reżyser – co udowodnił już w filmach „Miłość jest zagadką” i „Zostań ze mną” – jest wybitnym portrecistą. Nowy Jork zastąpić by mogło jednak inne miasto. Jest też w „Małych mężczyznach” trochę z ducha amerykańskiego transcendentalizmu, w którym wyrosła Alcott, każącego pochylić się nad specyfiką każdego z bohaterów – dużych czy małych. Na pierwszym planie obserwujemy dwóch trzynastolatków – tytułowych małych mężczyzn, których kamera Óscara Durána łapie w stadium pośrednim między byciem niewinnymi chłopcami, a dorosłymi ludźmi. Introwertyczny Jake (Theo Taplitz) lubi rysować. Niespecjalnie układa mu się z rówieśnikami, lepiej czuje się sam na sam ze szkicownikiem – do momentu, gdy na pogrzebie dziadka poznaje Tony’ego (Michael Barbieri), będącego jego kompletnym przeciwieństwem. Tony to wyszczekane dziecko ulicy z rozbitej imigranckiej rodziny, ale równie utalentowane: marzy o zostaniu aktorem. Zaprzyjaźniają się niemal natychmiast i wspólnie przygotowują do egzaminów do słynnego liceum artystycznego LaGuardia. Przede wszystkim jednak grają razem w gry wideo, jeżdżą na rolkach i włóczą się po ulicach Nowego Jorku. Czasu mają wiele – Sachs z wdziękiem odmalował ten szczególny stan wchodzenia w czas dojrzewania. Tylko rodzice przypomną czasem, żeby odrobić lekcje. Życie dorosłych, przynajmniej do pewnego momentu, toczy się równolegle. Matka Tony’ego, pochodząca z Chile Leonor, zajęta jest prowadzeniem skromnego butiku w domu, który należał do dziadka Jake’a. Po śmierci nieruchomość trafia do jego spadkobierców, przeprowadza się tam Jake z rodzicami (Greg Kinnear i Jennifer Ehle), ci zaś chcą z Leonor renegocjować umowę najmu. Brooklyn stał się modny, ceny poszły w górę. Kobiety nie stać jednak na podwyżkę. Między rodzinami narasta spór, który ma wymiar nie tylko finansowy, ale i godnościowy – znamienne, że Leonor nie została zaproszona na stypę, mimo iż była ze zmarłym bliżej niż jego własna rodzina. Mimo to zjawia się tam z ciastem. Nie zawsze jednak jest tak miła. Choć naturalny odruch każe widzowi stanąć po stronie słabszej samotnej imigrantki bez prawa dziedziczenia, Sachs nie ułatwia nam zadania. Pokazuje, że Leonor potrafi być nieprzyjemna, niesprawiedliwa, okrutna, a swym nieprzejednaniem sama sobie szkodzi. W nierównym boju z rodzicami Jake’a bohaterka użyje wszystkich dostępnych środków – nawet własnego syna. Bo walczy o przetrwanie. Grająca ją Paulina García za pomocą kilku zdań, spojrzeń, grymasów buduje pełnokrwistą postać. Była wielka w „Glorii” Sebastiána Lelio, potrafi być wielka i w roli drugoplanowej, napisanej zresztą specjalnie dla niej. Doskonały scenariusz, stworzony przez Sachsa z Mauricio Zachariasem (to już ich trzeci wspólny film), mógłby służyć za bryk na zajęciach z mediacji. Ukazuje bowiem, że w sytuacjach konfliktowych nie ma jednej racji. Godne podziwu jest to, jak „Mali mężczyźni” potrafią balansować między stronami, salomonowo rozdzielając szacunek i sympatię dla każdego z bohaterów dramatu. Nie upraszcza się tu motywacji nawet epizodycznych postaci, takich jak ciotka Jake’a (Talia Balsam), która wydaje się początkowo czarnym charakterem opowieści, najmocniej dążącym do pozbycia się Leonor z kamienicy. Ale i ona zasługuje na zrozumienie, nikt nie jest tutaj po prostu zły, chciwy czy nieczuły. Niektórych konfliktów rozwiązać się nie da, można tylko minimalizować straty. W filmie się to nie udaje – za potyczki rodziców zapłacić muszą również ich pociechy. Ceną jest coś, co Sachs sportretował z największą subtelnością: szczera, czysta, bezinteresowna chłopięca przyjaźń, o której – jeśli w ogóle się zdarza – zapomina się później w procesie dojrzewania. W „Małych mężczyznach” udaje się ten moment utrwalić, przez co podczas seansu przypomnieć się mogą własne podobne doświadczenia. Oprócz wyjątkowego portretu romantycznej przyjaźni, film prosto, a jednocześnie inteligentnie opowiada o gentryfikacji i jej społecznych skutkach, o klasowym determinizmie, nierównościach i sytuacji imigrantów. Dodajmy do tego urokliwe uzupełnienie dźwiękowe Dickona Hinchliffe’a, towarzyszące czołówce i napisom końcowym, a stanie się jasne, że „Mali mężczyźni” to mały wielki film. Little Men Reżyseria Ira Sachs. Scenariusz Ira Sachs, Mauricio Zacharias. Zdjęcia Óscar Durán. Muzyka Dickon Hinchliffe. Wykonawcy Theo Taplitz (Jake Jardine), Michael Barbieri (Tony Calvelli), Greg Kinnear (Brian Jardine), Jennifer Ehle (Kathy Jardine), Paulina García (Leonor Calvelli), Alfred Molina (Hernan). Produkcja Charlie Guidance Productions, Faliro House Productions, Race Point Films. USA – Grecja – Brazylia 2016. Dystrybucja Mayfly. Czas 85 min Adam Kruk, Mali mężczyźni, „Kino" 2017, nr 5, s. 67 © Fundacja KINO 2017 POLECAMY: wywiad z Irą Sachsem w papierowym wydaniu „Kina” 5/2017 |