JULIUSZ IWONA CEGIEŁKÓWNA
Dobiegający czterdziestki zakompleksiony singiel i jego chory na serce ojciec, niegdysiejszy bon vivant. To mógłby być punkt wyjścia i do bergmanowskiej dramy, i do obyczajowego obrazka z siermiężną rzeczywistością w tle. Aleksander Pietrzak wybrał jeszcze inną drogę, nadając perypetiom swoich bohaterów tonację komediową. To ryzykowny wybór, bo w tym gatunku łatwo o banał, narracyjną miałkość czy zwyczajną nudę. Komedia, która widza śmieszy, ale nie obraża jego inteligencji, to – nie tylko w polskim kinie – przypadek rzadki. Jednak debiutancki film Pietrzaka zrealizowany jest nie tylko z werwą nie pozwalającą opaść filmowemu napięciu, ale i intuicją, niuansującą tę nieco sztampową w zarysie historię o nauczycielu plastyki, jego ojcu – niespełnionym artyście i młodej lekarce weterynarii, która w nietypowych okolicznościach zdobywa serce tego pierwszego. Imponuje już choćby odwrócenie schematów narracyjnych, bo w klasycznym rom-kom ciąża pojawia się raczej jako finalny skutek spotkania bohaterów, a nie jego przyczyna (tu: Juliusz odwozi przygodnie poznaną Dorotę do domu, bo ta, będąc w ciąży, mdleje w restauracji). Stereotypom wymykają się też charakterystyki bohaterów. Zgodnie z żelazną zasadą komedii postaci głównych protagonistów pozostają w wyraźnej opozycji: ojciec to niepoprawny Casanova, niedojrzały Piotruś Pan. Tym odpowiedzialnym, chowającym butelki z wódką i pamiętającym o lekach, jest jego syn. Ale Juliusz, facet z wyraźnym syndromem DDA, troszcząc się o ojca, przestaje troszczyć się o siebie. Ma niską samoocenę, boi się zmian i odrzucenia, ergo – wciąż jest samotny i skazany na kiepską pracę. Juliusz utknął w mało satysfakcjonującej sytuacji życiowej jak postać zatrzymana na stopklatce. Mamy tu więc nie tylko przerabiany a rebours kryzys wieku średniego, ale przede wszystkim relację rodzinną, w której nastąpiła zamiana tradycyjnych ról. Ich odtwórcy robią wszystko, by stworzyć postaci niejednoznaczne: kreowany przez Jana Peszka ojciec to i bon vivant, i złamany prozą życia romantyk tęskniący za zmarłą żoną – swoją wielką miłością. Z kolei pozornie poukładany Juliusz Wojciecha Mecwaldowskiego zatrzymał się gdzieś w pół drogi między bezpiecznym dzieciństwem a wymagającą odpowiedzialności dorosłością i nie ma pomysłu, jak ruszyć do przodu. Ba! Już sama taka myśl go przeraża. Interesująco (i znów: niebanalnie) wypadają też filmowe lokacje. Akcja dzieje się w małym miasteczku (zdjęcia były kręcone w Żyrardowie), bohaterowie nie mieszkają w szklanych apartamentowcach (nieodłącznej scenografii polskich rom-kom), a w typowych postpeerelowskich wnętrzach; spotykają się w barze z chińszczyzną, a nie chodzą na sushi. Ale chyba tym, co najciekawsze w filmie Pietrzaka, jest forma. Bo „Juliusz” to nie tylko niebanalna komedia romantyczna. I nie tylko intrygujący portret pokolenia dzisiejszych 30-40-latków, którzy dorastali już w kapitalistycznej rzeczywistości. Reżyser czerpie i ze współczesnego stand-upu, i slapsticku, i absurdalnego humoru a` la „Mała Brytania” (patrz: otwierająca film scena ze złodziejem, który porusza się [sic!] na wózku inwalidzkim). Jest tu też miejsce na odwołania do najlepszych tradycji rodzimego kina (wątek kryminalny przywołujący klimatem „Gangsterów i filantropów”, 1962, czy „Lekarstwo na miłość”, 1965). A co ważne – a być może najważniejsze – reżyser nie tracąc z oczu ani filmowej formy, ani perypetii swoich bohaterów, przygląda się im z życzliwością. Pietrzak wykazał się talentem bacznego obserwatora relacji międzyludzkich w swoich krótkometrażowych, wielokrotnie nagradzanych filmach „Mocna kawa wcale nie jest taka zła” (2014) oraz „Ja i mój tata” (2017). Historie skomplikowanych stosunków rodzinnych (o synu odwiedzającym ojca po latach oraz chorym na Alzheimera ojcu zamieszkującym z rodziną syna) zyskały w wydaniu młodego reżysera nieoczekiwany humor i liryzm. O sprawach serio, a czasem wręcz (nomen omen) śmiertelnie poważnych, Pietrzak opowiada nie hiperbolizując tych kwestii, zachowując dystans i cierpki humor bliski kinu naszych południowych sąsiadów. W tych filmach widać też talent młodego twórcy do pracy z aktorami, bo i w „Juliuszu”, i w obu wcześniejszych produkcjach Jan Peszek, Wojciech Mecwaldowski, Marian Dziędziel, Krzysztof Kowalewski czy Łukasz Simlat tworzą jedne z najciekawszych ról w karierze. „Juliusz” ma trochę urok oldfashion movie, gdzie humor warunkowały nie dowcipy poniżej pasa, a inteligencja ich autorów. I gdzie przy okazji, mimochodem, udawało się także przemycić parę niegłupich rzeczy. Juliusz Reżyseria Aleksander Pietrzak. Scenariusz Abelard Giza, Kacper Ruciński, Łukasz Światowiec, Michał Chaciński, Aleksander Pietrzak. Zdjęcia Mateusz Pastewka. Muzyka Marcin Macuk. Wykonawcy Wojciech Mecwaldowski (Juliusz), Jan Peszek (ojciec Juliusza), Anna Smołowik (Dorota), Rafał Rutkowski (Rafał), Jerzy Skolimowski (Chorwat), Maciej Stuhr (Damian), Andrzej Chyra (dyrektor szkoły), Krystyna Janda (gwiazda). Produkcja Gigant Films, Polska 2018. Dystrybucja Kino Świat. Czas 100 min Iwona Cegiełkówna, Juliusz, „Kino" 2018, nr 09, s. 86 © Fundacja KINO 2018 POLECAMY: wywiad z Aleksandrem Pietrzakiem w papierowym wydaniu „Kina” 9/2018 |