CLIMAX ROBERT BIRKHOLC
Jak zauważyli filmoznawcy, kino Gaspara Noé ma w sobie coś z teatru okrucieństwa Antonina Artauda. Ekstremalne psychocielesne doświadczenia, seks, przemoc i ekstaza to w filmach reżysera „Nieodwracalnego” chleb powszedni. Atakując zmysły widza za pomocą intensywnych technik audiowizualnych, Noé świetnie spełnia postulat słynnego teoretyka teatru, według którego sztuka powinna być niczym prymitywny rytuał i wytrącać odbiorcę z poczucia komfortu. Podstawowym środkiem ekspresji było w koncepcji Artauda ciało aktora, który poprzez konwulsyjny taniec miał dawać wyraz pierwotnym, ekstatycznym stanom. Warto o tym wspomnieć przy okazji „Climaksu”, bo najnowsze dzieło Noé opowiada o grupie odurzonych tancerzy i stanowi doskonały przykład spektaklu okrucieństwa. Obecny w prologu „Climaksu” hołd dla takich dzieł, jak „Pies andaluzyjski” Bun~uela, „Salo`” Pasoliniego, „Suspiria” Argento czy „Opętanie” Żuławskiego – które pojawiają się na ekranie w postaci wideokaset – już na wstępie zapowiada, że rytuał taneczny będzie tu drastyczny i krwawy. Jeśli wierzyć reżyserowi, fabuła filmu została oparta na prawdziwych wydarzeniach, które rozegrały się w 1996 roku we Francji. Grupa kilkunastu osób zaszywa się na trzy dni w budynku starej szkoły, by przy melodiach Gary’ego Numana, Daft Punk czy Soft Cell przećwiczyć choreografię wspólnego występu. Bohaterowie, grani w większości przez niezawodowych aktorów, których Noé znalazł chodząc do klubów i śledząc amatorskie filmy na YouTube, pokazywani są po raz pierwszy razem na ekranie podczas wykonywania wirtuozerskiego numeru tanecznego. Choć artyści prezentują nieco inne style tańca współczesnego – jak „vogue dance, krumping” czy „waacking” – to jednak są doskonale zsynchronizowani i tworzą wspólnie niepowtarzalne układy choreograficzne. Kamera filmuje występ w jednym kilkuminutowym ujęciu, przyjmuje różne punkty widzenia, krąży pomiędzy artystami i współtworzy rytm całości. Noé świetnie oddaje fenomen tańca za pomocą języka kina, ale „Climax” nie jest teledyskiem rozdętym do rozmiarów pełnometrażowego dzieła. To, co zaczyna się jak film muzyczny, przekształca się po pewnym czasie w coś na kształt horroru. Pierwotna harmonia zamienia się w totalny chaos, a muzyczny trans coraz bardziej zaczyna przypominać opętanie. W pierwszej części filmu Noé przedstawia relacje między bohaterami dość realistycznie, w drugiej mruga do widza i piętrzy sytuacje rodem z kina grozy. W „Climaksie” jest jednak też trzeci poziom, symboliczny. Próby taneczne odbywają się w zamkniętej, oddzielonej od świata przestrzeni, a za drzwiami, za którymi widać wyłącznie ośnieżone pola, czai się jedynie pustka i śmierć. W budynku znajdują się tajemnicze krzyże, co wydaje się ironicznym nawiązaniem do horrorów religijnych, ale jednocześnie może potwierdzać, że jest to swego rodzaju sfera sacrum, miejsce rytuału. Swoją drogą, taka konstrukcja przestrzeni kojarzy się z… „Weselem” Wyspiańskiego i Wajdy, gdzie roztańczona chata stawała się dla grupy ludzi miejscem obrzędu przejścia, co prawda nieudanego. W obydwu dziełach środkiem umożliwiającym wkroczenie w krąg nieświadomości zbiorowej jest zresztą alkohol. Z jedną wszak różnicą – w „Climaksie” trunek został doprawiony LSD. Nic dziwnego więc, że wizje bohaterów młodopolskiego dramatu wypadają dość blado w porównaniu z psychodelicznymi paranojami fanów muzyki elektronicznej. Dodać trzeba, że narkotyki bynajmniej nie mają w „Climaksie” tak kojącego działania jak choćby we „Wkraczając w pustkę”. Nie budzą euforycznego uczucia miłości, ale zwierzęce pożądanie, agresję i żądzę mordu. Do katalogu ulubionych motywów, takich jak bicie brzemiennej kobiety w brzuch, kazirodztwo czy gwałt, Noé dorzuca nowe: samookaleczenia, podpalenia i próby linczu. W przerwach pomiędzy jednym tańcem a drugim odurzeni bohaterowie albo dręczą innych, albo sami są dręczeni i muszą uciekać labiryntowymi korytarzami, które skąpane są w jaskrawym czerwonym, niebieskim lub zielonym świetle. Aby uspokoić fanów twórczości reżysera, należy zastrzec, że film Noé nie powstał w ramach kampanii antynarkotykowej. Mocne używki są jedynie katalizatorem, ujawniają to, co w postaciach tkwiło już wcześniej. Po scenie pierwszego wspólnego tańca, jeszcze przed narkotycznym transem, oglądamy rozmowy tancerzy, które są co prawda lekkie i zabawne, ale zdradzają wyraźne konflikty w zróżnicowanej pod względem płci, rasy i orientacji grupie. Pod wpływem „kwasu” uczestnicy makabrycznej imprezy wyzbędą się jakichkolwiek hamulców. Orgiastyczna zabawa pokazana przez Noé może przywodzić na myśl dawne kulty opętania, takie jak włoski tarantyzm, który był przez kulturoznawców porównywany właśnie z teatrem okrucieństwa Artauda. Polegał on na tym, że kobieta rzekomo ukąszona przez pająka wpadała w trans i wykonywała szalony, kilkudniowy taniec. Zdaniem antropologów tarantyzm spełniał funkcję terapeutyczną, ponieważ tańcząca osoba mogła dać wyraz wewnętrznej udręce i przezwyciężyć kryzys. Może taneczno-narkotyczny szał w „Climaksie” też daje okazję, żeby tancerze wyrzucili z siebie uprzedzenia i wzajemną niechęć? Jako że w sali tanecznej wisi wielka niebiesko-biało-czerwona flaga, można by nawet odczytywać film jako alegorię społeczno-kulturową, oddającą napięcia we współczesnej Francji. Wnioski byłyby niezbyt optymistyczne, ponieważ rytuał kończy się totalną destrukcją, a finał filmu to mroczny rewers „miłosnego” zakończenia „Wkraczając w pustkę”. Taka interpretacja byłaby jednak uproszczeniem, bo Noé jest bardziej zainteresowany oddaniem samego transu niż diagnozami społecznymi. Koniec końców w „Climaksie” najważniejszy jest widz, który – tak jak w teatrze okrucieństwa – zostaje zaproszony do udziału w rytuale i wciągnięty w krwawy obrzęd. Noé bawi się awangardowymi chwytami, np. wciela w życie maksymę Jean-Luca Godarda, że każdy film powinien mieć początek, środek i koniec, tylko niekoniecznie w tej kolejności. Ważniejszy w „Climaksie” jest jednak nowy element w kinie reżysera – dystans i ironia. Opowiadając o doświadczeniach granicznych, argentyńsko-francuski twórca balansował dotychczas na granicy pretensjonalności, co przyniosło opłakane skutki zwłaszcza w „Love”, gdzie bohaterowie z pełną powagą wygłaszali frazesy o życiu i miłości. W „Climaksie” twórca nieco spuścił z tonu i rozpoczął flirt z popkulturą – ironiczne nawiązania do kina grozy sprawiają, że najnowszy film nie ma w sobie egzystencjalnego patosu, a miejscami może wręcz bawić. Wielbiciele najbardziej mrocznych dzieł reżysera z pewnością nie będą jednak rozczarowani, bo w dalszym ciągu jest to Noé jakiego znamy – energiczny, nieprzewidywalny i okrutny. Climax Scenariusz i reżyseria Gaspar Noé. Zdjęcia Benoît Debie. Wykonawcy Sofia Boutella (Selva), Romain Guillermic (David), Smile Kiddy (Tatuś), Claude Gajan Maull (Emmanuelle), Giselle Palmer (Gazelle), Thea Carla Schott (Psyche). Produkcja Rectangle Productions, Wild Bunch. Francja 2018. Dystrybucja Gutek Film. Czas 90 min Robert Birkholc, Climax, „Kino" 2018, nr 10, s. 78-79 © Fundacja KINO 2018 POLECAMY: esej Roberta Birkholca o kinie Gaspara Noé w papierowym wydaniu „Kina” 10/2018 |