DONBAS ROBERT BIRKHOLC
Według Wernera Herzoga, kamera w filmach dokumentalnych może być albo jak mucha na ścianie i wyłącznie rejestrować wydarzenia, albo żądlić jak osa, czyli mocno ingerować w rzeczywistość. W dokumencie „Majdan. Rewolucja godności” (2014) Siergiej Łoźnica przyjął pierwszą strategię, filmował wydarzenia na Ukrainie statyczną kamerą i ograniczał się do minimalnego komentarza. W fabułach takich jak „Szczęście ty moje” (2010) czy „Łagodna” (2017) reżyser zawsze jednak jadowicie kąsał. Przedstawiał makabryczną i przesadzoną wizję Rosji, w której milicja jest skrajnie zdegenerowana, urzędy przypominają scenerię z powieści Kafki, ludzie na ulicy są nieuczynni, a jeśli już ktoś oferuje pomoc, to z pewnością chce okraść, zgwałcić albo zamordować. „Donbas” to film plasujący się pomiędzy tymi biegunami – Łoźnica stworzył dzieło fikcjonalne, ale posłużył się poetyką bliską dokumentowi. Najnowsza produkcja miejscami przypomina wręcz reportaż i jest bardziej stonowana niż wcześniejsze fabuły wschodnioeuropejskiego twórcy. Pewnie też wiarygodniejsza, choć z tym pojęciem trzeba akurat uważać, zważywszy, że „Donbas” opowiada o epoce post-prawdy, „fake newsach” i audiowizualnych manipulacjach. Jako portrecista współczesnej Rosji Łoźnica musiał w końcu zająć się wojną w Donbasie, tym bardziej, że sam, mimo że urodzony na ziemiach białoruskich, dorastał właśnie na Ukrainie. Tym razem reżyser rezygnuje z jednej wiodącej historii i przedstawia krótkie, luźno powiązane sceny, pokazujące życie na terenach, które są przedmiotem konfliktu między Ukraińcami a prorosyjskimi separatystami. Taka konstrukcja filmu wydaje się uzasadniona nie tylko dlatego, że odsyła do gatunku reportażu – w pokazanym przez Łoźnicę świecie, chaotycznym i rozpadającym się, trudno byłoby o jakąś narrację scalającą. Klasyczną fabułę zastąpiły więc epizody ilustrujące rozmaite patologie, szerzące się zarówno w miastach pozostających w rękach Ukraińców, jak i w obrębie samozwańczej Donieckiej Republiki Ludowej. Jak łatwo się domyślić, w Donbasie kwitnie korupcja, instytucje to jedynie atrapy, a prawa człowieka są ustawicznie łamane. Nowe władze w iście sowieckim stylu rekwirują prywatną własność „na walkę z faszystami”, cywile są poniżani na przejściach granicznych za to, że nie chcą zaciągnąć się do armii i pomóc „matce Rosji”, a ofiary wojenne muszą gnieździć się w starych schronach, pozbawionych wody i ogrzewania. „Donbas” nie jest opowieścią o traumatycznym doświadczeniu jednostek, ale o rozkładzie państwa, który w perspektywie Łoźnicy przybiera niekiedy komiczne rozmiary. Ironiczny dysonans jest widoczny już na samym początku filmu, kiedy po uroczystym odśpiewaniu ukraińskiego hymnu pewien oficjel zostaje oblany wiadrem łajna na tle portretu Tarasa Szewczenki, co zresztą nie wzbudza szczególnego zdumienia zebranych polityków. Choć reżyser nie oszczędza ukraińskich władz, to jednak ostrze jego krytyki zostaje wymierzone przede wszystkim w Noworosję. Nie wiadomo do końca, czym jest ten byt polityczny, jakie prawa w nim obowiązują ani kto dowodzi jego armią. Separatyści odpowiadają dziennikarzowi z drwiącym uśmiechem, że są z okolic, ale nikt nie bierze tych słów na poważnie. Rosyjscy żołnierze sami zresztą znajdują się w żałosnym położeniu: ktoś z patrolu granicznego wyłudza od staruszki kawałek mięsa na zupę, ktoś inny dostaje od kolegów lanie kijami za grabież. Wszystko w Donbasie jest chamskie, prowizoryczne, graniczy z anarchią. Łoźnica przedstawia siermiężność nowej „republiki ludowej” satyrycznie, np. w wyśmienitej scenie pokazującej ślub cywilny. Para młoda błaznuje podczas wygłaszania przysięgi, posłanka czyta kiczowaty wiersz, a zebrani goście – w większości przyjaciele pana młodego z wojska – wznoszą gromkie okrzyki i zakłócają ceremonię. Koszmarna uroczystość staje się w ujęciu Łoźnicy metaforą całej Noworosji – oderwanej od tradycji, pozbawionej powagi, groteskowo wulgarnej. Komiczna niekiedy wizja Donbasu zawsze podszyta jest jednak grozą. Łoźnica nie pierwszy raz pokazuje, jak ludzie, zamiast walczyć o realną zmianę społeczną, przekuwają swoje niedole w irracjonalną nienawiść wobec wszelkich innych. Ci „inni” mają u separatystów łatkę „faszystów” – niezależnie od tego, czy są to Ukraińcy, czy Bogu ducha winny reporter z Niemiec. Najmocniejszym momentem w filmie jest scena, w której ukraiński bojownik zostaje przywiązany do słupa na ulicy, a następnie zwyzywany i pobity przez rozwścieczoną prorosyjską ludność – od dresiarzy po staruszki. Może się wydawać, że Łoźnica znowu przejaskrawia, pokazuje sytuację zbyt ekstremalną i nieprawdziwą. Zdarzenie to nie zostało jednak wyssane z palca – w 2014 roku pojawiło się w mediach zdjęcie, pokazujące publiczne lżenie Ukrainki ukaranej na podobnym „słupie hańby”. Gorzej, że reżyser całą winą obarcza znowu Rosjan, nie opisując analogicznych zachowań po drugiej stronie. Pytanie o obiektywność twórcy jest tu szczególnie istotne, bo „Donbas” to w dużej mierze film o propagandzie. Pierwsza scena zaczyna się w prowizorycznej garderobie: wynajęci „aktorzy” szykują się do występu w programie informacyjnym rosyjskiej telewizji jako naoczni świadkowie rzekomych ukraińskich ataków. Taki sposób produkcji „fake newsów” nie jest jedynie wymysłem twórców. W rosyjskich relacjach z Donbasu rzeczywiście występowali osobliwi „świadkowie”, np. matka rzekomo ukrzyżowanego chłopca, która dziwnym trafem pojawiała się zawsze na miejscu zdarzeń, ilekroć Ukraińcy dokonali jakiejś zbrodni. Łoźnica pokazuje, że propaganda zrobiła z wojny jedno wielkie show, w którym trudno oddzielić prawdę od zmyślenia. Pytanie tylko, jak ma się do tego stylizowana na dokument forma „Donbasu”. W ostatniej scenie filmu widzimy rosyjską ekipę telewizyjną, która tworzy kolejnego „fake newsa”. Kamera Łoźnicy oddala się wówczas i pokazuje akcję w planie ogólnym, z dalekiej perspektywy, przypominającej punkty widzenia w dokumentalnym „Majdanie”. Jak się wydaje, przedstawiając manipulacyjne zabiegi Rosjan, reżyser usiłuje nas przekonać, że jego spojrzenie jest obiektywne. Realizując film w ten sposób, Łoźnica ukrywa własne uwikłanie w konflikt polityczny, subiektywność swojego punktu widzenia. Trudno byłoby zaprzeczyć, że to właśnie Rosjanie przodują w medialnym kreowaniu fikcyjnej rzeczywistości, ale obraz wojny przedstawiany przez ukraińską stronę z pewnością także nie jest pełny. Strategia twórcy, który udaje muchę na ścianie, choć jest mocno zaangażowany po jednej ze stron, przynosi więc niejednoznaczne rezultaty. „Donbas” świetnie sprawdza się jako satyra na spotworniałą „republikę ludową”, nie daje jednak wszechstronnego obrazu konfliktu na Ukrainie. Donbass Scenariusz i reżyseria Siergiej Łoźnica. Zdjęcia Oleg Mutu. Wykonawcy Valeriu Andriuţă, Jewgienij Czistiakow, Georgij Deliew, Wadim Dubowski, Konstantin Itunin, Boris Kamorzin (mieszkańcy Donbasu), Thorsten Merten (niemiecki dziennikarz Michael Walter). Produkcja Arthouse Traffic, Atoms & Void, Graniet Film BV, JBA Production, ma.ja.de.fiction, Wild at Art. Francja – Holandia – Niemcy – Ukraina 2018. Dystrybucja Against Gravity. Czas 110 min Robert Birkholc, Donbas, „Kino" 2018, nr 10, s. 88-89 © Fundacja KINO 2018 |