CZARNY ŁABĘDŹ ANDRZEJ KOŁODYŃSKIDziwne pytanie, ale nie można go tym razem nie zadać: czy możliwy jest kicz zbudowany ze szlachetnych składników? Okazuje się, że tak, co udowadnia film Darrena Aronofsky'ego „Czarny łabędź". Kicz wspaniały, oparty na baletowym arcydziele, pełen odniesień do znakomitych filmów i pełen rozmachu, wymuszający uwagę - póki oglądany. Refleksja bardziej negatywna przychodzi potem. Niech nie myli tytuł. To jednak nie jest historia kolejnej inscenizacji nieśmiertelnego baletu Czajkowskiego „Jezioro łabędzie", ale schizofreniczna (z samego założenia) opowieść o balerinie, którą demoniczny reżyser wyróżnił z grupy „corps de ballet" - dla zwykłego widza złożonej z tancerek eterycznych, ale nie do rozróżnienia - i uczynił królową sceny, powierzając jej podwójną rolę Białego i Czarnego Łabędzia. Spektakularny triumf Niny (Natalie Portman) oznacza odsunięcie dotychczasowej primabaleriny Beth (Winona Ryder) i - w rezultacie - konieczność nieustannej walki. To jedyne słowo na określenie sytuacji tancerki, która musi utrzymać nową pozycję wbrew zawiści koleżanek z zespołu i dostosować nie tylko swoje ciało, ale także psychikę do niezwykle trudnego zadania.
Trzeba przyznać, że nie było chyba dotychczas filmu, który by z tak szokującym naturalizmem ukazywał wykręcone, krwawiące palce stóp wyłaniające się z baletek, zatrzymywał się z niemal sadystyczną uwagą na fizycznych szczegółach, takich jak drapanie do krwi pleców, bolesne upadki czy zmuszanie się do wymiotów w chwilach napięcia nie do opanowania. To mroczne tło pełnego lekkości i blasku tańca, kiedy ciało tancerki wydaje się fruwać w nierealnej przestrzeni nasyconej światłem sceny. Amerykańscy krytycy wskazują, że Aronofsky korzysta z rozwiązań, które niegdyś nowatorsko zastosowali Michael Powell i Emeric Pressburger w klasycznym filmie baletowym „Czerwone buciki" - ale odnosi się to do samego filmowania tańca z użyciem ruchomej kamery. Drażniąca strona fizyczna, której nacisk sprawia z czasem, że to, co dzieje się na ekranie, przemienia się w fantasmagorię i zaciera granice realności, to już osiągnięcie Aronofsky'ego i jego stałego operatora, którym jest Matthew Libatique. Obaj dostali jak najbardziej zasłużoną nagrodę jako twórczy duet operator-reżyser na tegorocznym Plus Camerimage (przypomnieć warto ich poprzednie filmy, „Pi", „Requiem dla snu" i „Źródło"). Szczególny problem techniczny stanowiło ukazanie na scenie Natalie Portman, aktorki dramatycznej, która poświęciła wprawdzie trzy miesiące na naukę baletowego tańca, ale baleriną nie jest. Obaj twórcy zdecydowali się na jej ekspresyjne zbliżenia w tańcu filmowanym kamerą Super 16 mm, przechodzące w plany ogólne, już z użyciem techniki komputerowej. Jeśli ma się zastrzeżenia, to do samej historii. Nina przedstawiona zostaje jako osobowość infantylna, opętana dążeniem do technicznej doskonałości. Nieustannie ćwiczy, po czym kładzie się do łóżka pełnego zabawek, przy dźwiękach pozytywki - z muzyką do „Jeziora łabędziego", oczywiście. Tyranizowana przez matkę, byłą, niespełnioną balerinę (Barbara Hershey), pozbawiona życia osobistego, staje wobec nieoczekiwanego wyzwania psychologicznego. Reżyser (Vincent Cassel) twierdzi, że Biały Łabędź - uosobienie dobra - to „łatwizna", że konieczne jest ukazanie drugiej strony kobiecej osobowości, tej agresywnej, złej, w postaci Czarnego Łabędzia, a to wymaga życiowego doświadczenia. Jest wobec bohaterki brutalny i poniża ją jako kobietę. W dodatku Nina czuje się nieustannie zagrożona odsunięciem przez czyhającą na jej rolę rywalkę Lily (Mila Kunis). Próbuje w końcu buntu, bierze udział w pijackiej orgii, ale popada tylko w schizofreniczne rozdwojenie jaźni, prowadzące w sposób nieunikniony do samodestrukcji. Na ekranie dość przyspieszonej. Odbywa się to przy akompaniamencie narastających ogłuszająco fraz z Czajkowskiego, w pospiesznej wideoklipowej gmatwaninie obrazów, co oczywiście robi wręcz hipnotyczne wrażenie w trakcie oglądania - ale naprawdę jest wrażeniem tylko naskórkowym i szybko wygasa. Czy Aronofsky'emu udało się pokazać balet w inny niż dotychczas sposób? Niewątpliwie jest niekonwencjonalny. Niewątpliwie traktuje zamknięty świat baletu bez nadmiernego szacunku. I niewątpliwie nie boi się rozwiązań należących do repertuaru wykorzystywanego przez kicz, a więc klisz fabularnych i podnoszenia do maksimum temperatury emocjonalnej. Ten film interpretować można dwojako. Jako refleksyjne ujęcie wiecznie aktualnego, symbolicznego tematu, jakim jest cena płacona przez jednostkę za osiągnięcie artystycznego ideału. Innymi słowy - cena sztuki. Ale także najzupełniej dosłownie, jako historię wzlotu i upadku pewnej naiwnej, choć ambitnej baleriny.
Przeszkadza dosłowność, z jaką Aronofsky traktuje fabułę. Za wiele jest na ekranie stereotypowego melodramatu, grymasów z pogranicza psychodramy o cierpiącej artystce. Zainteresowanie podtrzymują tylko szczegóły, które widz nie znający teatralnych kulis przyjmuje jako momenty szoku i wtajemniczenia. W dodatku bombardowany jest rzeczywiście niezwykłymi obrazami wizji realizowanej w olśniewających światłach sceny. Po obejrzeniu tego filmu można mieć dosyć Czajkowskiego (przynajmniej na jakiś czas), ale nie sądzę, żeby pomniejszało to fascynację sztuką baletu. Black Swan Reżyseria Darren Aronofsky. Scenariusz Mark Heyman, Andres Heinz, John McLaughlin wg noweli Andresa Heinza. Zdjęcia Matthew Libatique. Muzyka Clint Mansell z wykorzystaniem partytury Piotra Czajkowskiego „Jezioro łabędzie". Wykonawcy Natalie Portman (Nina; Królowa Łabędzi), Vincent Cassel (Thomas Leroy), Mila Kunis (Lily; Czarny Łabędź), Barbara Hershey (Erica, matka Niny; Królowa), Winona Ryder (Beth; Umierający Łabędź). Produkcja Phoenix Pictures dla Fox Searchlight Picts, Protozoa Picts, Cross Creek Picts. 2010 USA. Dystrybucja Imperial Cinepix. Czas 103 min Andrzej Kołodyński, Czarny łabędź, „Kino" 2011, nr 1, s. 67 © Fundacja KINO 2011 |