Stroboskopowe błyski, nienaturalne czerwone oświetlenie, wirująca kamera. Podczas pierwszej sceny nowego filmu Jerzego Skolimowskiego pomyślałem, że przed seansem powinni ostrzegać – zupełnie jak przed „Lux Æterna” Gaspara Noé – że to widowisko niebezpieczne dla epileptyków. Początek obiecuje eksperymentalną werwę i wytrącanie z odbiorczych przyzwyczajeń. Ale im dalej w opowieść, tym bardziej oczywiste staje się, że całość nie będzie spełnionym eksperymentem.
W pierwszej kolejności zapowiada to muzyka autorstwa Pawła Mykietyna. Sfera audialna nastraja widownię na doświadczenie zgoła inne od pozbawionego kompromisów, nowoczesnego widowiska, choć rozdygotana kamera usilnie manifestuje, że właśnie z tym mamy do czynienia. Orkiestrowana ścieżka dźwiękowa świadczy całą sobą o tym, że Skolimowskiemu zależy na podniosłym dziele, że będzie się tu mówić o rzeczach ważnych, że na osiołka w centrum kadru mamy patrzeć jak na emblemat wszystkiego, co skrzywdzone. Grzmiąca w tle waltornia brzmi, jakby wyjęto ją wprost z „Dziedzictwa. Hereditary”. O ile jednak w horrorze Ariego Astera jeżyła włosy na głowie przy każdym dęciu, to tutaj tylko sugeruje obecność napięcia.
W momentach realistycznych, kiedy wygasają stroboskopy, „IO” zamienia się w nieco telewizyjną z ducha produkcję, w której kolejne scenki rodzajowe mają ilustrować konkretne problemy z ludzkością. Tym razem przygrywa im po prostu muzyka ilustracyjna. W połączeniu z nieporadną inscenizacją powstaje teatrzyk, którym naprawdę trudno się przejąć. Cała rzecz sprowadza się do podróży osiołka z miejsca do miejsca, ale poza zasadą przyczynowo-skutkową. Cele wyznacza raczej reżyserska potrzeba dokładania kolejnych refleksji o przemocowej naturze człowieka. Zwierzęcy bohater odwiedza cyrk i hodowlę zwierząt futerkowych, trafia na wysypisko i do stadniny koni, zostaje pobity przez kiboli i przytulony przez jedyną sprawiedliwą Sandrę Drzymalską. Wszystko przypomina bardziej nawlekanie kolejnych i kolejnych koralików niż tkanie mocnej narracyjnej przędzy.
Podkreślam to dlatego, że z podobnych historii wychodzono już w kinie obronną ręką. Nie trzeba się tu cofać aż do Bressonowskiego „Na los szczęścia, Baltazarze”, bezpośredniego punktu odniesienia dla Skolimowskiego. Całkiem niedawno o zwierzęcej obecności w nieprzychylnym ludzkim świecie opowiadała „Krowa” Andrei Arnold – dokument odkrywający dla kina więcej awangardowych rozwiązań niż jawnie eksperymentatorskie „IO”. Dlaczego z obu bliźniaczo podobnych zakończeń tylko to u Arnold działa z tak ogromną mocą? Może dlatego, że dramaturgia całości od początku pracuje u niej na konto emocjonalnego zbliżenia z główną krowią bohaterką.
Sztuczne ściany konwencji upadają tam, żeby odsłonić istotę podejmowanego tematu, surowy ekstrakt ze zwierzęcego żywota – podczas gdy u Skolimowskiego buduje się gruby mur z artyzmu, za którym tylko tlą się emocje, a króluje dydaktyzm. Wystarczy przyjrzeć się opozycjom, na których zbudowany jest film. Całość sprowadza się do dychotomii: dobry osioł versus reszta zgniłego świata, a szczytem opowiadania obrazem jest tu metafora osiołka w zamknięciu spoglądającego na galop dzikich koni wśród trawy.
Co więcej, polski reżyser ucieka w antropocentryczną perspektywę, wedle której tytułowy Io staje się bohaterem dopiero przez nadanie mu ludzkich cech. W odpowiednim momencie zapłacze więc rzewnymi łzami, a w innym – zrobi swoim oprawcom jakiegoś psikusa. Podobny problem antropomorfizacji był niedawno dyskutowany przy okazji filmu „Gunda”. Przypadek dokumentu Viktora Kosakovskiego pokazał, że potrzebujemy innych sposobów opowiadania o nie-ludzkich bohaterach. „IO” błąka się gdzieś w pół drogi między wystylizowaną fikcją a autentycznym i zaangażowanym podglądaniem zwierzęcia. Ostatecznie dostajemy eksperyment nieeksperymentalny w treści, zachowawczy w stylu, sprawdzony i bezpieczny w przekazie. Do tego poświęcający za dużo czasu na bezcelowe wybiegi (kuriozalny epizod z Isabelle Huppert), podczas gdy potencjalnie intrygujące koncepty – jak robotyczne naśladowanie natury przez technologię – odnotowujący jedynie na marginesie.
Gdyby ograniczyć go do scen wizualnej rewii – pozbawionych obecności postaci, impresyjnych albo monumentalnych, skupionych na detalu albo panoramicznych – można by stworzyć popisowy (i dający pewną kinową przyjemność) kolaż, bo w tych momentach zdjęcia Michała Dymka aż skrzą się inwencją. Ale w kontekście całego filmu sceny formalnie rozbuchane nie znajdują uzasadnienia, na ich tle tym wyraźniej rysuje się nieporadność całości. Istnieją chyba tylko po to, żeby przekonywać, że Skolimowski wciąż dysponuje reżyserską energią.
IGOR KIERKOSZ
Kino nr 9/2022, © Fundacja KINO 2022
IO
Reżyseria Jerzy Skolimowski. Scenariusz Ewa Piaskowska, Jerzy Skolimowski. Zdjęcia Michał Dymek. Muzyka Paweł Mykietyn. Wykonawcy Sandra Drzymalska, Mateusz Kościukiewicz, Lorenzo Zurzolo, Isabelle Huppert. Polska – Włochy 2022. Czas 86 min
Dystrybucja kinowa Gutek Film
Nowe Horyzonty VOD, Canal+, Rakuten, Player, MojeEkino.pl