Nareszcie, chciałoby się rzec. Widzimy bowiem, że w domu jest niekochana i że wpędzono ją w rolę ofiary. Matka Autumn zajmuje się młodszymi dziećmi, wyżywają się na dziewczynie ojczym, szef i brutalny rówieśnik. Autumn nie chce odgrywać stereotypowej roli, jakiej oczekuje się od pannicy w jej wieku. Nie wdzięczy się, nie papla, nie uśmiecha, nie strzela oczkiem do panów, żeby poprawić im samopoczucie. Zarazem pozwala całować się obleśnie w rękę mężczyźnie, któremu zdaje kasę jako ekspedientka. Nie potrafi się wyrwać, powiedzieć dość ani postawić na swoim.
Akcja toczy się szybko, nie mija pół godziny, a już dziewczyna jest w drodze na aborcję. Sama procedura natomiast wydaje się trwać wieki. Autumn jest odsyłana od Annasza do Kajfasza. Coraz bardziej napięta jeszcze mocniej zaciska wargi. Nie wypada z nich żadne słowo, którym mogłaby zasygnalizować, że potrzebuje pomocy. Nie przyjmuje jej nawet, gdy pomoc tę jej proponują.
Duma, z jaką bohaterka podchodzi do zabiegu, który jest dla niej upokorzeniem, sprawia, że chce się krzyczeć do niej sprzed ekranu, żeby choć na chwilę opuściła gardę i pozwoliła się przytulić. Niebywałe, jak autentycznie wypada w głównej roli Sidney Flanigan, debiutantka. Zdecydowanie i pieczołowitość, z jaką opala agrafkę nad gazem, a potem wbija ją sobie w nozdrze. Skupienie i uważność, z jaką stoi za kasą do momentu, aż pobiegnie zwymiotować.
Sidney Flanigan
Nowy Jork to w „Nigdy, rzadko…” najbardziej nieprzyjazne miejsce, w jakim można się znaleźć. Miasto zimne i nieugięte, jeśli nie ma się wystarczającej sumy pieniędzy. Zero śladu po marzeniach, z którymi niegdyś kojarzyło się Wielkie Jabłko. Gentryfikacja przeżarła je na wylot. I znów byłoby łatwiej, gdyby było się facetem. Dziewczyna w takiej sytuacji może uciec się wyłącznie do prostytucji. Skylar, przyjaciółka Autumn, wie, że jej uroda jest towarem.
Wzruszającym aktem dziewczyńskiej solidarności staje się każdy jej gest wobec Autumn: kradzież pieniędzy z kasy na wyjazd, wyrozumiałe milczenie, makijaż w toalecie metra, który zasłoni cienie przed oczami i zamaskuje skutki nieprzespanej nocy. Kamera Hélène Louvart jest tak bliska, tak pełna czułości i współczucia, że nie zakłóca intymności bohaterek, lecz umiejętnie ją wydobywa. Chwilami można wręcz zapomnieć, że ktoś pośredniczy w tym kontakcie. Wydaje się, jakbyśmy byli z nimi sam na sam. Jakby tylko nam każda z bohaterek pokazywała swą prawdziwą twarz. Wszyscy – Flanigan, partnerująca jej Talia Ryder, inni aktorzy i aktorki – grają tu jak naturszczycy. Momentami kamera rozmarza się na widok ślicznej twarzy Skylar, ale tylko po to, żeby unaocznić, jak bohaterka jest postrzegana. Obiekt seksualny – ostateczna funkcja młodej, ładnej osoby.
Usuwając ciążę, Autumn odzyskuje siebie. Od tego momentu sprawia wrażenie, jakby wreszcie czuła się podmiotowo. Wciąż jest zamknięta w sobie, nie chce opowiadać o swoich emocjach, nie jest w stanie opisać, co właściwie się zdarzyło. Mimo to widać na jej twarzy ulgę i świadomość, że odzyskała władzę nad sobą. Sam zabieg, wiernie udokumentowany przez film, okazuje się tylko przykrym momentem, a nie dramatem egzystencjalnym.
Prawdziwym dramatem jest wszystko to, co doprowadziło dziewczynę do tej aborcji. To, że w takiej sytuacji kobietę powinno się wspierać, wydaje się najbardziej oczywistą rzeczą na świecie. Każdy, kto ma jeszcze jakieś wątpliwości w tej kwestii, powinien obejrzeć ten film.
ADRIANA PRODEUS
Kino nr 11-12/2021, © Fundacja KINO 2020
Never Rarely Sometimes Always
Scenariusz i reżyseria Eliza Hittman. Zdjęcia Hélène Louvart. Muzyka Julia Holter. Wykonawcy Sidney Flanigan, Talia Rider, Sharon Van Etten, Ryan Eggold. USA, Wlk. Brytania 2020. Czas 101 min
Dystrybucja kinowa UIP
VOD: Chili, iTunes, Player, Canal+