Ten film rozbraja bezpośredniością i fantazją. W jego miejsce mógł powstać solenny dokument relacjonujący sytuację osób transpłciowych we Francji i na świecie, z wypowiedziami zainteresowanych, komentarzami mądrych gadających głów i pytaniami retorycznymi zmartwionego narratora. Ale Paul Preciado, filozof, pisarz i kurator sztuki, także transpłciowy mężczyzna, miał inny pomysł.
Ponad dwadzieścia osób trans i niebinarnych w różnym wieku, włącznie z dziećmi i nastolatkami, postawił przed kamerą – nie po to, by coś relacjonowały lub reprezentowały, lecz by były sobą. I jednocześnie mogły siebie zagrać. Widzowie (pewnie nieliczni) którzy film obejrzą, zapamiętają bohaterów na długo. Ich twarze, spojrzenia, uśmiechy, fantazyjne stroje. Żywe wcielenia Orlanda.
Punktem wyjścia jest słynna powieść Virginii Woolf o mężczyźnie żyjącym w czasach królowej Elżbiety I, który staje się kobietą i w tej nowej postaci wędruje przez wieki (na jej podstawie Sally Potter nakręciła w 1992 roku film z fenomenalną Tildą Swinton w głównej roli). Preciado zagadnięto kiedyś, dlaczego nie nakręcił jeszcze autobiografii, na co miał odpowiedzieć słowami rozpoczynającymi film: „moja autobiografia istnieje od 1928 roku, napisała ją piep*ona Virginia Woolf”.
Tacy jak Orlando istnieli i istnieją, jest ich wielu. Tutaj przedstawiają się patrząc nam w oczy z radością i dumą, a nawet triumfalnie, dodając: „a w tym filmie będę Orlando Virginii Wolf!”. Autor zakłada im XVI-wieczne kryzy, w których inscenizują epizody z życia Orlanda, gawędząc z ekipą filmu albo pozując na tle przyjeżdżającej na szynach dekoracji. Przez filtr literackiej postaci mogą wyrazić siebie, włączyć w strumień „orlandycznej” narracji swoje indywidualne opowieści, westchnienia, skargi.
15-letni trans-chłopak zwierza się, jak tuż po rozpoczęciu terapii hormonalnej zaczął przybierać ekstremalnie męskie pozy i gesty, jakby istniał tylko jeden właściwy model męskości. Ktoś inny chciałby terapię hormonalną rozpocząć, lecz – i tu konfuzja – nie nienawidzi swoich narządów płciowych, co zgodnie z psychiatryczną matrycą dawałoby szansę na otrzymanie recepty. Osoba w podeszłym wieku (której Preciado oszczędził kryzy – w zastępstwie niesie ją dumnie buldożek) nie może zameldować się w hotelu, bo informacje w paszporcie nie zgadzają się z jej aktualnym wyglądem. Bohaterki, bohaterowie i wszystkie osoby bohaterskie – pasywna agresja języka nie pozwala wyrazić ich podmiotowości naturalnie i neutralnie; polskie napisy radzą sobie z tym problemem przez użycie ostentacyjnego (x) zamiast rodzajowej końcówki – zaistnieli w „Orlando – mojej politycznej biografii” przede wszystkim dla siebie, dopiero w drugiej kolejności dla idei. Mój film jest celebracją, nie manifestacją – deklaruje Preciado.
Kori Ceballos
A jednak manifestacją jest także. Nasza płeć, nasze organy i nasze życie intymne to kwestia polityczna, o czym wiadomo od dawna; fantazyjny dokumentalny eksperyment Preciado nie tylko jej nie pomija, ale wręcz sygnalizuje w tytule. Stygmatyzacja lub w najlepszym razie etykietowanie („ale tak naprawdę jakiej jesteś płci?”), reglamentowanie dostępu do środków medycznych (jednym z hormonalnych specyfików jest substancja, której używa się w antykoncepcji, w tym drugim przypadku przepisywana bez zadawania upokarzających pytań), wykluczenie administracyjne („jestem ciałem bez tożsamości obywatelskiej”) – przykłady systemowej opresji, schowanej za pozorami neutralności, powracają w filmie, zarówno w historii książkowego Orlanda czy w osobistej biografii Wirginii Woolf, na którą Preciado wielokrotnie się powołuje, jak i w opowieściach bohaterów.
Swoim ekranowym Orlandom, może niekoniecznie „wyrzuconym poza społeczny nawias” – bo to określenie zbyt melodramatyczne w odniesieniu do bohaterów zrekrutowanych spośród francuskiej bohemy, a nie miejsc czy krajów, gdzie reprezentanci LGBT+ są jawnie dyskryminowani – raczej negocjującym dla siebie miejsce i rolę w społeczeństwie, Preciado dał szansę ekspresji w sprzyjającym środowisku: sztuce. A pomogła otwarta formuła dokumentalnego eseju i zapewne także poczucie wolności twórczej autora, który nie jest filmowcem i nikomu niczego nie musi udowadniać.
Nawiązania do literatury, historii, filozofii i sztuki odbywają się w formie nieskrępowanego, często dowcipnego performansu. Na przykład zabawy w drag (trzy „boginie” drag queen towarzyszące metamorfozie w kobietę), „operacji chirurgicznej” na książce („operować książkę to także ingerować w fikcję polityczną!”), poszukiwania męskiego akcesorium w sklepie z bronią albo scenki z wyszykowaną jak na frywolną dyskotekę transpłciową kobietą, uzupełnionej powieściowym komentarzem „o stroju Angielki z dobrego domu”. Poważniejszy ton wprowadzają materiały archiwalne, ukazujące np. Christine Jorgensen, bohaterkę pierwszego głośnego przypadku korekty płci w 1952 roku, jak mierzy się ze szturmem mediów.
„Orlando – moja polityczna biografia” znajduje w działaniach artystycznych schronienie i przestrzeń ekspresji dla osób transpłciowych i niebinarnych, ale też demonstruje rozdzielność tego, co sztuczne i pokryte artystyczną glazurą, od realności. Virginia Woolf przedstawiła proces tranzycji baśniowo: bohater zasypia, by obudzić się jako kobieta. „Nie tak zostaje się trans – kłóci się z pisarką filozof – my tu żyjemy, jesteśmy naprawdę”.
Tranzycja to proces długi i bolesny, a przy tym wcale nie oznaczający skoku z jednego binarnego bieguna na drugi. Proces i trans, płynność i wielość równorzędnych płci, a także form ich ekspresji, to żywioł osób nieheteroseksualnych. Sztuka może być akuszerem i forpocztą tych zmian, choć ich nie zastąpi. Jak pokazuje finałowa scena filmu, niesie wszakże ze sobą potężny potencjał symboliczny – i z tej mocy Preciado z pewnością skorzystał.
Barbara Kosecka
Kino nr 4/2024, © Fundacja KINO 2024
Orlando, ma biographie politique
Scenariusz i reżyseria Paul B. Preciado. Zdjęcia Victor Zébo. Muzyka Clara Deshayes. Francja 2023. Czas 98 min
Dystrybucja kinowa Gutek Film