12 lipca – 6 września, Warszawa
Przegląd filmowy „Pod Wspólnym Niebem” odbywa się w 9 cotygodniowych wieczorów na dziedzińcu kamienicy – siedziby Centrum Myśli Jana Pawła II przy ul. Foksal 11 w Warszawie. Celem projektu jest integracja międzykulturowa poprzez sztukę filmową, a pokazom filmowym towarzyszą eksperckie wprowadzenia i dyskusje. W programie najnowsze, uznane i nagradzane filmy z Ukrainy, Białorusi, Indii i Gruzji, obrazujące powody i skutki migracji, kreślące współczesny krajobraz społeczno-kulturowy krajów, z których wywodzą się warszawscy imigranci.
Dzięki współpracy ze Szkołą Filmową w Łodzi i Wajda School prezentowane są też filmy zrealizowane przez cudzoziemców – studentów i absolwentów obu szkół. Wśród prezentowanych tytułów znajdują się m.in. „Syndrom Hamleta” Elwiry Niewiery i Piotra Rosołowskiego, „Śmierć Otara” Ioseba ‘Soso’ Bliadze, „Odbicie” Walentyna Wasjanowicza, „Gdy kwiaty nie milczą” Andreja Kuciły. 30 sierpnia można zobaczyć film “Mińsk” Borisa Gutsa. Wywiad z reżyserem prezentujemy poniżej.
Na wszystkie pokazy wstęp wolny!
WIĘCEJ: WWW.CENTRUMJP2.PL
Anastazja Szemiakina, Aleksiej Masłodudow
WIADOMOŚĆ DLA ŚWIATA
Z BORISEM GUTSEM ROZMAWIA MAGDALENA MAKSIMIUK
– W sierpniu 2020 r., kiedy w Mińsku wybuchły protesty po ogłoszeniu wyników wyborów, w których po raz szósty wygrał Aleksander Łukaszenka, miałeś pomysł na zupełnie inny film. Dlaczego tak szybko zmieniłeś plany?
– Trzy lata temu, na początku sierpnia, o protestach dowiedziałem się podobnie jak mój bohater – kanałami Telegramu. Była pewnie trzecia w nocy, nie mogłem spać i przerzucałem na telefonie wiadomości. Wszystko eskalowało bardzo szybko, co chwilę dochodziły informacje o milicyjnej brutalności, zabitych i rannych. Następnego dnia spotkałem się na mieście z Daszą, Darią Lichaczewą, moją autorką zdjęć, bo mieliśmy rozmawiać o nowym projekcie, ale zamiast tego, wspólnie oglądaliśmy nagrania wideo z zamieszek. Nie byliśmy w stanie rozmawiać o żadnym filmie. Po jakichś dwudziestu minutach było jasne, że musimy pokazać, jak to wygląda. W świetle historii, która działa się na naszych oczach, wszelkie pomysły robienia filmów fikcyjnych wydały się błahe, nieistotne i po prostu głupie. Chciałem pokazać tych ludzi, którzy wyszli na ulice.
– Chciałeś, żeby sztuka wkroczyła do rzeczywistości?
– Ja właściwie nie tworzę sztuki. Do tej pory każdy z moich pięciu filmów był raczej jakąś wiadomością, przekazem czy przestrogą dla świata. Nie jestem jak Paolo Sorrentino czy Federico Fellini. Dlatego pewnie mój film musiał zaczekać na swój czas prawie dwa lata, ale już był pokazywany w blisko dwudziestu krajach, w tym w Polsce.
– Czy po zrealizowaniu „Mińska” nie boisz się o siebie i swoich najbliższych?
– Mieszkam za granicą, w Stambule. Nie mógłbym wrócić do domu, do Rosji. Gdybym tylko wrócił, od razu by mnie zamknęli. Nienawidzę dyktatury, milicji.
– Nie tęsknisz za domem?
– Tęsknię za rodzicami i siostrą. Ale za Rosją nie. Teraz mój dom jest tam, gdzie jest moja żona, łóżko i dostęp do internetu (śmiech).
– Czytałam, że jeden z producentów „Mińska” został na trzy miesiące zamknięty w areszcie. Co się stało?
– Witalij Szkliarow jest Białorusinem, ale ma też amerykański paszport i zapewne dlatego tak szybko udało się go z tego aresztu wyciągnąć. Zamknęli go za działalność opozycyjną, a tak naprawdę za wyrażanie poglądów, które nie podobały się władzy. Na szczęście amerykańska ambasada zrobiła wszystko, żeby to się jak najszybciej skończyło. Witalij bardzo nam pomógł przy realizacji filmu, a jego wspomnienia z aresztu posłużyły jako ramy niektórych scen „Mińska”.
– To jednak nie była jedyna okoliczność, która mogła popsuć wam szyki. Podobno pierwotnie rozważaliście współpracę z innym producentem.
– Tak, na początku projektem był zainteresowany słynny producent pochodzenia ukraińskiego – Aleksander Rodniański. Wtedy jeszcze chcieliśmy kręcić „Mińsk” w jakimś mieście rosyjskim. Wszyscy się jednak pukali w czoło, a w Rosji, gdy przedstawialiśmy pomysł władzom różnych miast, wprost nazywali nas szaleńcami i odsyłali z kwitkiem. Mniej więcej wtedy Aleksander powiedział nam, że nie będzie mógł być częścią naszego filmu. Niedawno zresztą w mediach pojawiła się informacja, że jeśli tylko Rodniański i inny twórca filmowy i teatralny – Iwan Wyrypajew [obecnie mieszka i pracuje w Polsce – przyp. red.] przekroczą granice Rosji, zostaną natychmiast zatrzymani jako agenci wrogich państw. Musieliśmy zmienić strategię, ale były ważniejsze rzeczy.
– „Mińsk” zrealizowałeś w jednym ujęciu, cały film jest jednym mastershotem. Skąd taka decyzja?
– Chciałem, by widz oglądając nasz film czuł się częścią akcji, żeby został w nią wciągnięty i – podobnie jak bohaterowie – nie mógł się wydostać. Za pomocą tego jednego ujęcia chciałem pokazać całe to piekło, a cięcia mogłyby tylko spłaszczyć ten efekt. Nawet jeśli ktoś przychodzi na nasz film z colą i popcornem, po jakimś czasie przestaje zastanawiać się nad takimi błahostkami i jest częścią tego, co obserwuje na ekranie. To jest prawdziwe życie i jutro mieszkańcy innych państw mogą zmierzyć się z analogiczną sytuacją.
– Ile czasu zajęło ci uzyskanie efektu, który ostatecznie widzimy na ekranie?
– Wszystko wymagało bardzo dużo pracy, szczególnie w ramach przygotowań. Natomiast samych ujęć nakręciliśmy łącznie sześć, czyli powstało w sumie sześć odrębnych filmów. Ten, który widzimy ostatecznie na ekranie, był piątym z kolei ujęciem. Tak naprawdę mógłbym być zadowolony już z pierwszego podejścia, które było bardzo dobre, ale sam początek zupełnie nam się nie udał. Ostatecznie najlepsze były dwie ostatnie próby.
– Jak długie przerwy między tymi ujęciami mieliście?
– Tak naprawdę realizowaliśmy dwa ujęcia przez noc, więc cały projekt zajął nam trzy noce. Najpierw kręciliśmy od 22.00 pierwsze podejście, a drugie po 1.00 w nocy. Musieliśmy to tak ułożyć, bo w Tallinie, gdzie pracowaliśmy, letnie noce są bardzo krótkie.
– Jak to się stało, że ostatecznie „Mińsk” realizowaliście w Tallinie?
– Wsparł nas Estoński Instytut Filmowy i duża część ekipy pochodziła z Estonii. Zresztą, nasza drużyna była międzynarodowa: był ktoś z Rosji, ktoś z Łotwy, ktoś z Litwy; był też Polak – Filip Mogielnicki. Kręciliśmy w bardziej luksusowej części Tallina, która mocno przypomina najlepsze ulice Mińska; w pewnym momencie zacząłem nawet sprawdzać, czy przypadkiem te ulice nie były projektowane przez tego samego architekta – tak były podobne.
– Powiedziałeś, że bardzo dużo czas poświęciliście etapowi preprodukcji i kompleksowych przygotowań do tej bardzo specyficznej formy opowiadania.
– Tak naprawdę przygotowania trwały znacznie dłużej niż sama realizacja, bo od września 2020 roku do maja 2021, czyli ponad dziewięć miesięcy. Testowaliśmy kamery, musieliśmy wybrać takie, dzięki którym mogliśmy swobodnie kręcić w nocy, w ruchu. Zanim jeszcze pojawili się aktorzy, sam odgrywałem wiele ról, żeby wszystko przećwiczyć, sprawdzić tempo dialogów, czas potrzebny na każdą czynność. Potem, kiedy już ekipa aktorska pojawiła się w Tallinie, robiliśmy próbne zdjęcia w lokacjach, ale nie w ramach jednego ujęcia, tylko po kolei poszczególne sceny. Wszyscy ci ludzie, którzy byli zaangażowani w projekt, są moimi przyjaciółmi, ale musiałem ich lojalnie uprzedzić, że mogą mieć kłopoty, jeśli wezmą w nim udział. Nikt nie odmówił, choć myślę, że niektórzy naprawdę się bali. Żartowaliśmy, że jeśli nas złapią, to chociaż będziemy siedzieć w jednej celi.
ROZMAWIAŁA MAGDALENA MAKSIMIUK
Kino nr 10/2023, © Fundacja KINO 2023
Boris Guts (ur. 1980) – reżyser, scenarzysta, montażysta i producent o rosyjsko-białoruskich korzeniach. Kręci fabuły, teledyski i wideoarty. Za kamerą debiutował dekadę temu. Pierwszą pełnometrażową fabułę, „Arbuznyje korki”, nakręcił w 2016 roku. Za kolejną, komedię „Fagot” (2018), otrzymał dwie nagrody na festiwalu Window to Europe w Wyborgu w Rosji. Na tym samym festiwalu zdobył też Grand Prix i Specjalną Nagrodę Stowarzyszenia Producentów Rosyjskich za „Smiert nam k litsu” (2019). Najnowsza fabuła, „Mińsk” (Minsk, 2022), przyniosła mu Nagrodę FIPRESCI i Nagrodę Jury Ekumenicznego w Cottbus.