Od początku seansu uwagę zwraca wyważona muzyka, nawiązująca do brzmień instrumentów z tego regionu świata. Skomponował ją Marcel Vaid, a wykonała budapesztańska orkiestra. Brzmienie, jakie uzyskano, sprawia wrażenie, jakby muzyka echem rozchodziła się po górach. Zgaszone, przydymione zdjęcia różnią się od tych, jakie najczęściej kojarzą się z filmami o górskich wyprawach. Brak tu oślepiającej bieli albo jaskrawego błękitu. Wypadają mniej sportowo, bardziej statycznie. Nie lgną do krawędzi grani, nie są skore do zawrotów głowy. To medytacja nad górami z podniesioną głową, stojąc mocno na nogach w nizinie. W centrum uwagi filmu są nie zapierające dech widoki, ale ludzkie twarze niczym góry, z których wyczytać trzeba przyszłość – grząski grunt emocji, albo nadciągającą lawinę. W obserwacji ludzi reżyserka „Ściany cieni” ma duże doświadczenie, połączone z intuicją. Widać je było już w malowniczym „Badjao. Duchach z morza” (2014) o dziadku, który uczył wnuka nurkowania z rurką, ryzykując chorobę dekompresyjną, a teraz zostało ono przeniesione w surowe warunki życia w Nepalu.
W poprzednich filmach Eliza Kubarska zajmowała się tym, z czym przyjechała. Ideą partnerstwa, związku spojonego wspinaczką („Co się wydarzyło na wyspie Pam” 2010), pytaniem o możliwości i równouprawnienie kobiet w górach wysokich („Być kobietą w Himalajach” 2018) oraz ryzykowanie życia bez troski o swoją rodzinę („K2. Dotknąć nieba” 2015). W tym ostatnim filmie przywiozła dzieci himalaistów, którzy zginęli podczas zdobycia szczytu. Góry były więc dla niej miejscem próby, wspólnoty albo cmentarzem, gdzie odprawia się Dziady. Przestrzenią, w której przybywający coś sam ze sobą załatwiał, zarzucał siatkę pojęć na szczyt i próbował wspiąć się po niej, uchwycić odpowiedź. Dzieci himalaistów żałowały, że Himalaje zrobiły ich sierotami, a jednocześnie uczyły się wybaczać i żyć dalej, nawet samemu wspinając się po górach.
Tym razem autorka uwalnia się od balastu, który dotąd przywoziła ze sobą. Jest w górach widocznie tak długo, że nie nakłada na Himalaje już więcej żadnych założeń. Po prostu jest obecna i przygląda się temu, co zastała. Czyli problemom rodziny Szerpów, żyjącej z turystyki – mąż prowadzi wyprawy na najwyższe szczyty, żona, choć nie chce, pracuje w roli tragarza, z powodów finansowych musiała to robić nawet będąc w ciąży. Kubarska spędza czas ze swoimi bohaterami na rozmowach przy palenisku, posiadówkach w kuchni. To spojrzenie z wewnątrz na białych, którzy gdy tu przybywają, „mówią tym kanciastym toto-poto”.
Gdy pojawia się okazja zarobku i wejścia na święty, zabroniony do zdobycia szczyt, ekipa podąża za nimi. Obserwuje wspinaczy, którzy jak ona kiedyś, chcą dotknąć nieba, ale zostaje po stronie tych, dla których ważniejsze jest życie. Powód może być całkiem zwyczajny, przecież ostatnia scena w „K2”, to była reżyserka, siedząca na skalnej półce z niemowlęciem na ręku. Deklarowała wówczas z ekranu, że będzie próbować połączyć obie miłości.
„Ściana cieni”
Bohaterowie „Ściany cieni” są tego wyrazem. Obozowisko wysoko w Nepalu każe im przenosić się w lecie i w zimie, bo na dole hodują jaki. Mają dom nomadyczny, trudne warunki życia i wiarę, że przynajmniej ich syn nie będzie musiał kontynuować tego trybu życia. Szesnastoletni Dawa dobrze się uczy i chce być lekarzem, pomagać ludziom, zapobiegać śmierci. Zapytany, czy chce się wspinać, odpowiada, że nigdy. Jego rodzice zgadzają się co do tego, że muszą zapewnić dziecku możliwość stania się tym, kim marzy. Nie mają dużych możliwości zarobku – matka tka dywany, ojciec zawiesza liny poręczowe i przerzuca drabinki dla wypraw, ośmiokrotnie był na Evereście i innych szczytach. Wychowani wysoko w górach nie wyobrażają sobie innego życia niż to z trekkingu. Zgadzają się, by dzielić się z przyjezdnymi swoimi umiejętnościami.
Ale święta Kumbhakarna to inna para kaloszy – nie drażni się bóstw, jeśli nie chce się ściągnąć na siebie nieszczęścia. Długie spory między małżonkami – bo wśród Szerpów panuje matriarchat – nie rozwiewają wątpliwości, lecz wprowadzają próby przebłagania bóstw opiekuńczych, aby zrozumiały konieczność pomocy dziecku i wyjątkowo okazały się łaskawe. Ale zgoda nie jest natychmiastowa – wierni w pokorze wypatrują znaków, czy przebłagać się udało.
Mamy więc świetnie wyposażony obóz alpinistów z Polski i Rosji, a obok namiot przerażonych Szerpów i buddyjskiego mnicha, który pod szczytem odprawia ceremonię. Pudża to rodzaj ofiary złożonej przez lamę, by pobłogosławić wyprawę. Stawia się wtedy maszt z kolorowymi chorągiewkami nad obozem, które będą powiewały aż zejdą wszyscy. Ale czy ten zwyczaj jest ważny tak samo dla alpinistów jak dla miejscowych? Wspinacze są głusi na wątpliwości, nie pamiętają, że mają lepszy sprzęt i jeśli ktoś spadnie pierwszy, to będzie Szerp, nie oni.
Kubarska i Piotr Rosołowski – jej stały współpracownik, scenarzysta i operator portretują dylematy Szerpów z dużą empatią. Fakt, że Szerpowie nie dostaną wypłaty, jeśli zawrócą pod szczytem, jest oburzający. Jakby biura turystyczne płaciły nie za czas pracy, lecz za ryzykowanie własnym życiem. Jednak reżyserka oddaje też sprawiedliwość himalaistom, którzy, jak ona kiedyś, są zarażeni wizją zdobywania szczytów. Polak Marcin Tomaszewski oraz Rosjanie: Dmitrij Gołowczenko i Siergiej Niłow reprezentują różne postawy w chodzeniu po górach. Podejmują różne decyzje i odmiennie szacują ryzyko niebezpieczeństwa. Kto ma rację? Czyja perspektywa jest właściwa? Twórcy zostawiają zakończenie otwarte – nie wiemy, jakie koszty poniosły wszystkie osoby tego dramatu.
Post scriptum do „Ściany cieni” dopisała rzeczywistość – zdobycie K2 przez ekipę Szerpów w styczniu tego roku. Jednak północna, stroma „ściana cieni” Kumbhakarny to nie miejsce, które chcieliby naruszać. Góry dla nich są po to, by zrozumieć własne ograniczenia.
ADRIANA PRODEUS
Kino nr 4/2021, © Fundacja KINO 2021
Ściana cieni
Reżyseria Eliza Kubarska. Scenariusz Eliza Kubarska, Piotr Rosołowski. Zdjęcia Piotr Rosołowski, Keith Partridge. Muzyka Marcel Vaid. Polska – Niemcy – Szwajcaria 2020. Czas 94 min
Dystrybucja kinowa Against Gravity